bar mleczny

kiedy tak spokojnie uciekniesz
złóż ręce do pokłonu
codzienna zmiana
zaprojektowana specjalnie dla ciebie i twoich potrzeb
szybka zmiana
nie trzymająca się planu
twoja kostka w szpilce
zgrabne podbicie gotowe do drogi
po kocich łbach nieuczesanych
zaraz podkład nałożę
i zgrabnie biustonosz ci rozepnę
niech patrzy oko
potem zobaczysz to na scenie w zinstytucjalizowanej wersji
i klaskać będziesz
precedensu uciekanie
łkanie
strudlem się najadłem
trzymam dalej w graści
nie odebrałam bo nie mogłam rozmawiać
wypluwam pestkę
skosztowawszy nieco więcej z obcego życia
wezmę garścią
przecież chcę się najeść
skąd mam wiedzieć
czy jutro też będzie
kolejny dzień do szeregu
z bułką na brzegu
łóżka
powinnością się
stajemy
kiedy klopsa do ust
nie mieścimy

urodziłem się w krakowie

pukam

za szyje mnie weź
napluj
i zliż potem

piękne masz włosy

kocham je

zszyj jeszcze z cząstek tych wnikliwych niejako zdań coś więcej

ze strachu panoszymy się a podobno tacy sami

grywam jeszcze czas w piwnicy
ukrywam się tam na wszelki wypadek
pod żebrem się staje owadem


humor mi dopisuje
nie wierzę w to czasem

i znów mam wrażenie żem szałasem ognii sztucznych
ale przynajmniej świeci się
ironii już blisko

lubi czasem ślisko się jawnie nieprawdziwie wypowiadam

cały czas w myśl wchodzi mi żyto
to polskie żyto

i znów drzwi widzę
ryglujące się samym stwierdzeniem nieujętym a chcę ująć
czy piszesz teoremat

usytuowałem 
blask matki 
odbijałem

ale trzeba się uwolnić

puki czas pyka

szum szali
nie zmierzam wcale do grali
choć tak bardzo chciałeś
jawnie ukrywałeś
szymonem potem się nazwałeś

i znów te drzwi obsrane w kątach

hańba 



Archiwum bloga