po terapii




zostajesz zjedzony przedyktowanym już wcześniej przepisem
zryty ten stan bezwzględnego deptania swojego mniemania
szyty na miarę frak już nie pasuje nawet jeśli jest w kolorach
mango

znajduję się teraz na punktach zwrotnych przesycenia dnem
dostosowawszy do siebie wiele elmentów istotnych
korek wydusił się z szyiki strącając czarny kieliszek z
malinami

widząc łzy lasu i szelest ich opadania delikatnym wrzaskiem
zdusiwszy mętne podniebienia już wcześniej idącej nierozwagi
zbiegłem po grzbiecie niezważając że wpadnę po łokcie w 
marakuję

sądzimy iż platynowa góra
rozwiąże kilkanaście wątpliwości
łudząc się że wariant będzie
jeden


gruzy

ktoś wszedł
w butach brudnych
uśmiech butny
ale wierzy w jeden

zawinięty w błoto
dziecko się staje
chciałby co wie - robić
a nie szukać materii rzeczy niestałych

cały czas cudzo
myślac o innej
wieje w wiatr słodki
puki dym mój wartki

po co te stada płomienne w nazwie
tylko stoją
gry te bolą
nie podoba mi się

zawinięty bo późno

wybrzeżem jesiennym tęten krok wybiera
kilka domów w zachodzie ale nietutejszych
jakiś sklep hopperowski się przewija, arabka idzie
śle swój rzut włosem pierzystym
obcość stanów zjednocznych pustkę zamkniętego osiedla wybiera
mija młodych i się zaprzyjaźnia
wymieniają zgrabne zdania 
blond łania się zapala
podchodzi arab skuszony pomysłem kradzieży
chcę rzucić butelką ale nie wierzy
że przecież grawitacja akurat ten moment wyłącza
nowoczesne centra przestrzeni miejskich łuskają gałki
system pasów, świateł i młodych ludzi kolejnych
przechodzą korytalnym muzeum, zatrzymuję się 
zielone ciastko i jej galaretka porząda
dzięki temu odzyskałem buty
chciałem wyjść ale myśl - kocha człowieka edenu -
postawiła mnie przed egzaminem czy potrafisz wybrać
stopę, która ruszy w daną stronę?

w dwudziesty pierwszy wieka wkracza

coraz bardziej się krochmali
i wydaję się że do stali bliżej
jednak sprawa się złuszcza
a tu chleb trzeba wyłuszczać
mam na imię dawid
gdzieś się spotyka
ze sobą trzon lasu widok żyda utwierdza
przebijać łamać i zza szyby machać
puki czas twój
i chrobrego się boi
nie ma drugiej
i nie ma też drugiego
wydając wszelkie oznaki
utopiłem się szybko

wystawiam szeroko oczęta swe niepewne
grymasząc puszczą sowitą
policzki wyżej unosząc

to tu jestem

lustro witkacego

zatem nie słyszysz 
no dobra dobra

postawił przeto jedno
a się odbiła wielość

rozdaję trzydziści
a zyskuję piętnaście

bytowanie

to tylko w twojej głowie
ołowianie mistrza

nie zakochasz się w tramwaju
ani na chodniku

nie otwieraj oczu
potwierdzam

gryzę warki i
habitu szukam sens

doskonale wiemy
jak to się robi


gdzie most łączy
i rzeka rozdziela

Archiwum bloga