la vita è
















szybciej niż dwadzieścia siedem sekund
na różnych wysokościach
przejazdem w zakrętach
nie odpuszczaj bo widzisz
roluje i weryfikuje na poziom jeden-zero
pod ramię wezmę
łódka czeka, znów wpadam do wody w butach
po co mi ta skała 
wolisz unosić się od soli wyżej
ich montenegro, pozostawione na ciągłe spojarzenia
w przestrzenne błekitny
do góry, tak, odchyl głowę
i rozsuń usta
spojrzeń na placu mnóstwo
odpowiada mi marakuja
język jest w sumie jeden
gdzie stromo już
i portfel z bransoletką znika

chciałem tylko pokazać jak się zaczyna








unieś swój spokój
wskakuję do wody
wyczyść to
pływam w butach 
trawarica
od jednego końca do drugiego
oddech i tulę mocno
trochę się boję i czegoś szukam
idę po warzywa, owoce i ser
buty same zeszły ze stóp
oni chyba nie lubią polaków
płynę dalej i wychodzę na brzeg
nie chcę kontaktu z tym miastem
zapomniałem, że buty zostały w wodzie
tęsknię znów i tulę mocno
szukam ich bardzo długo i nurkuję
zostaw to na polaroidzie
znów od brzegu do brzegu
wychodzę pod górę dość długo
nie mogłem znaleźć butów



suma

za płuca do góry podnieś
skóra odchodzi łatwo, kiedy ostry nóż masz
niełatwo już sumieniem się kierować
skutkiem i punktem zwrotnym każdego dnia nowonarodzony
w nazwie

z tych płuc napędowy wylewa się olej 
zrób coś
za długo trzymasz, puść, choć chwile, wiatrem znów obliż
wargi
masz w garści 
każde słowo może trafić

prawdopodobnie nie ruszy wiele
ale drobne wypadną
będę zbierał z ziemi

w nieświadomości
wiatrem popychani
lekko sami
uśmiechaj się i mów - dobrze

grzmot burzy
lodowiec wpada







bar mleczny

kiedy tak spokojnie uciekniesz
złóż ręce do pokłonu
codzienna zmiana
zaprojektowana specjalnie dla ciebie i twoich potrzeb
szybka zmiana
nie trzymająca się planu
twoja kostka w szpilce
zgrabne podbicie gotowe do drogi
po kocich łbach nieuczesanych
zaraz podkład nałożę
i zgrabnie biustonosz ci rozepnę
niech patrzy oko
potem zobaczysz to na scenie w zinstytucjalizowanej wersji
i klaskać będziesz
precedensu uciekanie
łkanie
strudlem się najadłem
trzymam dalej w graści
nie odebrałam bo nie mogłam rozmawiać
wypluwam pestkę
skosztowawszy nieco więcej z obcego życia
wezmę garścią
przecież chcę się najeść
skąd mam wiedzieć
czy jutro też będzie
kolejny dzień do szeregu
z bułką na brzegu
łóżka
powinnością się
stajemy
kiedy klopsa do ust
nie mieścimy

urodziłem się w krakowie

pukam

za szyje mnie weź
napluj
i zliż potem

piękne masz włosy

kocham je

zszyj jeszcze z cząstek tych wnikliwych niejako zdań coś więcej

ze strachu panoszymy się a podobno tacy sami

grywam jeszcze czas w piwnicy
ukrywam się tam na wszelki wypadek
pod żebrem się staje owadem


humor mi dopisuje
nie wierzę w to czasem

i znów mam wrażenie żem szałasem ognii sztucznych
ale przynajmniej świeci się
ironii już blisko

lubi czasem ślisko się jawnie nieprawdziwie wypowiadam

cały czas w myśl wchodzi mi żyto
to polskie żyto

i znów drzwi widzę
ryglujące się samym stwierdzeniem nieujętym a chcę ująć
czy piszesz teoremat

usytuowałem 
blask matki 
odbijałem

ale trzeba się uwolnić

puki czas pyka

szum szali
nie zmierzam wcale do grali
choć tak bardzo chciałeś
jawnie ukrywałeś
szymonem potem się nazwałeś

i znów te drzwi obsrane w kątach

hańba 



wczoraj samochód

wysiadam z tramwaju
już wcześniej myślałem o tym
rozpatrywałem prawdopodobieństwo
zazwyczaj hamowali

wysiadam wczoraj z tramwaju
i odczekałem dłuższą chwilę
bo nie chcę żeby mi się spieszyło
gdyż widzę, że to niszczy

wysiadłem i zdążyłeś mi przejechać
pod nosem idioto
co czapką okryte oczy miałeś
znów uszy zatkałeś?

kiedy mówię że mnie nie będzie
tylko mocna lina, węzęł relacji genów
utrzymuje tę stopę
chwilę dłużej w tramwaju

chciałbym pojechać kolejny przystanek
sprawdzić czy stoi tam znajoma twarz
by znów uśmiech zgrać
jak pliki na empetrójkę

ból, nie jedna
chwila zgnieciona 
czas zdarty
hitler odparty

Archiwum bloga